sobota, 22 grudnia 2012

Prolog

Co byś zrobił gdyby wszystko na czym Ci zależało w jednej chwili zostało zniszczone, zabrane? Ja wiem jak to jest. Chcę to odzyskać, chcę znowu czuć się szczęśliwa. Jak tego dokonam? To proste: jestem Nefilim, a my walczymy o swoich.



Stojąc tam, w lekkiej, srebrnej zbroi, ze związanymi ciasno gumką rudymi włosami Roxanne zastanawiała się – jak przed każdą bitwą – czy przeżyje, czy jeszcze ujrzy swą piękną, półtoraroczną córeczkę, która odziedziczyła po niej kolor włosów, zobaczy jej zielonomiodowe oczy, żywcem wzięte po jej mężu. Chciała zobaczyć jak dorasta, jak chłopcy się za nią uganiają; chciała po raz kolejny usłyszeć jej dziecinny, niewinny śmiech; pragnęła jeszcze raz dotknąć jej małych tłustych nóżek.
            W takich chwilach jak ta, przed rozpoczęciem bitwy, zawsze mierzyła się ze strachem, nie o siebie, ale o córkę, o jej przyszłość. Każda przegrana bitwa przybliżyła ich do upadku królestwa, każde potknięcie było dokładnie obserwowane. Musieli wygrać, po prostu musieli, nie było innej opcji. Musiała odzyskać to co jej zabrano, musiała walczyć o nich, musiała zwyciężać.
            Dłonią, odzianą w grubą rękawicę, złapała swego męża. On, skierował swój wzrok na nią, dodając jej przy tym otuchy. Zawsze to robił, nieświadomie, to spojrzenie zawsze dodawało jej wiary, w siebie, w niego i w ich wojska. W to, że wygrają, nie tylko tą bitwę, ale i wojnę, toczoną od niepamiętnych czasów. Chciała to zakończyć, chciała, żeby nikt nie bał się wychodzić poza mury miasta.
            Rozgląda się wokół siebie. Stoi za nią tysiąc Nefilim, są tam kobiety i mężczyźni. Między nimi nie ma różnic. Wszyscy pójdą tam walczyć, na śmierć i życie. Prawdopodobnie zjawi się dwa tysiące przeciwników. Myślała, że Lucyfer wyśle większe wojska, ale ostrożności nigdy za wiele.
            Puściła rękę swego lubego, prawą dłoń zaciska na serfickim nożu, a lewą na ostrym bacie. Zbliżają się. Czuje to. Z każdym ich krokiem robi się jej i całemu wojsku gorąco.
            Dlaczego oni tak na nas działają? – zastanawiała się często, aż do chwili otrzymania tej odpowiedzi. Pochodzą z samego piekła. Zawsze działają tak na osoby, które stoją po innej stronie. Na istoty innego pokroju. Wilkołaki, czarodzieje, gnomy, wróżki, elfy, działali tak na wszystkich oprócz wampirów, które były zimne i często stawały po ich stronie.
            Rozlega się krzyk, bitwa się zaczęła. Roxanne, choć nie wysoka, wyciąga daleko swe zgrabne nogi.
            - Lucius – wykrzykuje w biegu imię serfickiego noża, za sobą słyszy mnóstwo głosów Nefilim, wzywających broń do działania. Rusza na ogromnego włochatego demona, jednocześnie podcinając batem nogi innego.
            Kątem oka zauważa, że jeden z Nefilim wbija w pierś demona z obciętymi nogami miecz, zadając  mu przy tym ostateczny cios.
            Roxanne zgina kolana, przygotowując się do skoku. Szybko odbija się od podłoża i leci wprost na ogromne paskudztwo. Powala go na ziemię kolanami i wbija Luciusa w jego czarne serce. Wstając z kolan wykonuje kopnięcie w tył, do niczego nie spodziewającego się demona. Ten, pod siłą ciosu odlatuje dwa metry, ale Roxanne jest już przy nim i zabija kolejnego stwora.
            Prostuje się i omiata wzrokiem pole bitwy. Wszędzie roi się od czarnej krwi demonów, czuć ich odór. Ciepło, które przyniosły razem ze sobą zastąpił chłód przenikający ich wszystkich do szpiku kości. Pozostało jeszcze kilka demonów, zawzięcie walczących, ale ich szanse i tak były nikłe.
            Prawie wszystkie demony były wybite, z jej wojsk nikt nie ucierpiał. Roxanne spodziewała się większej ilości napastników. Zauważyła Roberta – swojego męża na wykańczaniu jednego z ostatnich demonów.
            Po chwili, przejmujący chłód znika, jego miejsce po raz kolejny zastępuje gorąco, niedające wytrzymać w nawet lekkiej zbroi.
            Rycerze Nefilim zbierają szyk bojowy. Widzą nadbiegających z północy kolejne oddziały demonów, tym razem było ich więcej. Lucyfer wydał dużą część wojsk na tę bitwę. Pewnie myślał, że ta bitwa będzie ich ostatnim starciem.
            A to się chłopaczyna zdziwi – myśli z drwiną Roxanne i rusza z okrzykiem bojowym na hordę dzikich demonów.
            Pierwszego pokonuje batem, rozcinając go w pół, jego pobratymiec podzielił jego los, przebity serfickim nożem. Rudowłosa ścina z nóg kolejnego demona, który próbował od tyłu znokautować Roberta. Kobieta z furią wskakuje stopami na jego tors i przebija serce nożem.
            Zdążyła wymienić z Robertem uśmiechy i spojrzenia wdzięczności. Obróciła się i pobiegła do następnego demona. Był od niej dwa razy większy, przy jej metrze siedemdziesiąt wydawał się ogromny. Włochata bestia, wykonuje szybie kopnięcie, wymierzone w Roxanne. Kobieta przelatuje z jękiem cztery metry i na chwile traci oddech. Przewraca się na plecy i od razu pojawia się nad nią inny potwór.
            Myśli, że to koniec, ale pierś bestii przeszywa czarodziejska strzała. Czarna krew tryska na jej zbroje, a cielsko demona niebezpiecznie przechyla się w jej stronę. Szybka turla się w przeciwną stronę i widzi, że demon leży dokładnie w tym miejscu, co ona przed dwoma sekundami.
            Spostrzegła tą włochatą bestię, przez, którą o mało co nie zginęła. Ruszyła na nią. Batem kręci nad głową i po chwili wystrzeliwuje nim z ręki tak, że odcina potworowi nogę.  Demon z okrzykiem zaskoczenia odwraca głowę w jej stronę. Jej spojrzenie jest wyzywające.
            Potwór upada na brzuch, wyciąga rękę chcąc złapać Roxanne, ale ona jest szybsza i po raz kolejny robi użytek ze swego bata i odcina mu rękę, a następnie drugą. Demon wydaje z siebie przeraźliwy krzyk. Kobieta wbija serficki nóż prosto w serce demona. Jego krew wypływa strumieniami, ale rudowłosa się tym nie przejmuje.
            Rozejrzała się.
            Jak na dzisiaj koniec –podpowiada jej, nigdy niezawodzący ją wewnętrzny Głos.
            Na horyzoncie nie ma już żadnego demona. Ciepło zniknęło na dobre. W obrębie kilkunastu metrów, leży czterdzieści ciał potworów. Jednak Roxanne wie, że tylko lekko naderwali potęgę wojsk Lucyfera, jest ich wszystkich znacznie więcej, ale jak na razie muszą się cieszyć z tego drobnego, ale jakże cennego zwycięstwa. Większość rycerzy schowała miecze i noże do pochw, rudowłosa poszła za ich przykładem. Schowała nóż, bat zwinęła i ściągnęła grube rękawice. Kilka razy prostowała i zginała palce, a następnie, rozpuściła włosy, który potoczyły się kaskadą rudych loków na jej plecy.
            Zauważyła, że w jej kierunku zmierza Robert. Z uśmiechem przeszła ostatnie dzielące ich metry. Padli sobie w ramiona. Ona złapała go dłońmi za kark, a on objął ją w pasie. Zapatrzyła się w jego oczy koloru zielonomiodowego. Schylił się i złożył na jej ustach soczyście namiętny pocałunek. Ona ukryła dłonie w jego ciemnej czuprynie. Kiedy oderwali się od siebie Roxanne przemówiła:
            - Muszę iść. Dacie sobie radę?
            - No jasne. Zmykaj – powiedział i cmoknął ją w usta.
            Roxanne nie chciała nigdzie iść, ale wiedziała, że musi. Trzeba stanąć przed Milczącym Rodzeństwem, omówić przebieg bitwy, straty w żołnierzach i następne kroki. Szczerze tego nienawidziła. Uwielbiała słuchać w głowie tylko swoje myśli i niewypowiedziane słowa,  trzy głosy to już zdecydowanie za dużo.
            Skierowała się w kierunku południowym. W czasie krótkiego marszu natknęła się na Nikolaia
            - Witam panienko – zaczepił ją.
            - Witaj Nikolai.
            Nikolai był czterdziestodwuletnim, postawnym mężczyzną. Szeroki w barach i silny często, był lepszy sprawnościowo niż jakikolwiek dwudziestoparolatek. Jego błękitne oczy zawsze były przepełnione radością życia. Włosy obcięte na krótkiego jeża, dodawały mu męstwa. Był jednym z najbardziej oddanych i zasłużonych Nefilim oraz ich przyjacielem. Jego rodzina od zawsze mieszkała na zamku.
            - Panienka jedzie teraz na dwór, stanąć przed Milczącym Rodzeństwem i zdać raport?
            - Niestety tak. Robert tu teraz dowodzi.
            - Ma się rozumieć. Roxanne – w końcu się zwrócił do niej po imieniu – jedziesz też sprawdzić czy znaleziono…
            - Nie tutaj Nikolai – przerwała mu ostrym tonem – tu wszystko ma uszy. Porozmawiamy jak wrócisz.
            - Oczywiście. Szerokiej drogi – krzyczy kiedy odeszła już trzydzieści metrów.
            Głos mężczyzny sprawił, że obejrzała się za siebie i posłała mu szczery uśmiech. Rudowłosa szybkim krokiem przemierzała łąkę, na której jeszcze piętnaście minut temu rozegrała się bitwa. Wszyscy rycerze, na czele z jej mężem, zbierali ciała swoich przyjaciół. Miała nadzieję, że nie wiele osób poległo w tym starciu. Doszła właśnie do końca polany, a za nią rozciągało się pole, ozdobione pszenicą o złotym kolorze. Pewnym krokiem postawiła stopę na polu, a potem drugą. Teraz mogła się bezpiecznie teleportować.
            Przed bitwą wszyscy Nefilim biorący udział w tym starciu, połączyli swoje moce i rzucili zaklęcie kopuły pod, którą nikt nie mógł się teleportować. Nikt, Lucyfer, żaden z jego demonów ani nawet Roxanne, kobieta z szlacheckiego rodu, błękitna krew. Zamek, jak i wioski, też było pokryte taką kopułą. Od wschodniej części muru do zachodniej, od północnej do południowej. Tak było lepiej.
            Wyprostowała plecy, odrzuciła głowę do tyłu i zamknęła oczy. Ręce rozłożyła i skupiła się na teleportowania się do bezpiecznego miejsca, tam gdzie zostawili swoje konie.
            Otworzyła oczy i znalazła się tam gdzie chciała. Stała na małej polance, na której roiło się od koni. Czarnych, brązowych, szarych, łaciatych i dwóch białych – należących do niej i Roberta. Zwykły przechodzień – elf, gnom, wampir, wilkołak, czarodzieje, wróżki czy też demony - nie mógł zobaczyć tych tysiąca wierzchowców. Ten czar rzuciła sama, wystarczyła mała ilość energii, by mogła uczynić ich niewidzialnych dla nich wszystkich, oprócz swojej rasy.
            Lekko stąpając po pastwisku podeszła do swojego konia i pogłaskała go po boku. Tak jak i ona, Esmeralda była koniem szlacheckim. Pochodziła ze specjalnej hodowli, w której wierzchowce nie mogły krzyżować swoich ras. Roxanne nie zwracała uwagi na jej pochodzenie, ona ją traktowała jak członka rodziny. Do dziś pamiętała dzień, w którym dostała Esmeraldę.
            Dziesięć lat temu szła z zawiązanymi oczami, prowadzona za rękę przez swoją rodzicielkę, wykładaną kamieniami ścieżkę prosto do stajni. Znała tą drogę na pamięć, bo od zawsze kochała konie i dużo czasu tam przebywała. Wchodząc do stajni, poczuła zapach siana i zapach wierzchowców. Następnie usłyszała ich rżenie i tubalny głos swojego ojca. Mama zdjęła jej opaskę z oczu i ujrzała ją. Była pięknym koniem z śnieżnobiałą sierścią. Od razu podbiegła do niej i wyciągnęła niepewnie rękę. Koń jakby wyczuł jej wahanie i podsunął jej nos pod dłoń. Roxanne ucieszona szepnęła:
            - Esmeralda. Nazwę ją Esmeralda.
        Ojciec podszedł do mamy złapał ją w pasie, powiedział jej coś na ucho, a ona zaśmiała się swoim melodyjnym głosem. Obejrzała się na rodziców. Tak bardzo się kochali, ich miłość wprost emanowała od nich, ale wiedziała co ich trapi – jak zawsze. Uśmiechnęła się do nich. Była to jedna z ta nie wielu chwil, kiedy rodzice byli rozbawieni.
            Ten dzień spędziła cały z Esmeraldą. Zawsze chodziła ją szczotkować, dawać jeść, poić. Nie lubiła jak ktoś to robił za nią.
            Roxanne uśmiechnęła się na myśl o tym wspomnieniu. Zawsze je przywoływała, gdy było jej smutno, albo kiedy znajdowała się w pobliżu swojego wierzchowca. Zdjęła czar niewidzialności i złapała się siodła, następnie przerzuciła jedną nogę nad grzbietem konia. Wygodnie usadowiła się na miejscu i dała znak do wyruszenia, w stronę wioski.
            Esmeralda z gracją omijała inne zwierzęta, kiedy wyszła na pustą przestrzeń rzuciła się galopem.
            Włosy kobiety, smagane wiatrem rozeszły się na wszystkie strony. Uwielbiała jeździć na koniu. Czuła się wtedy wolna, jakby wojna, poszukiwania i stres z tym związany nie istniał.
            Drogę pokonały w szybkim galopie, po piętnastu minutach od wyruszenia z pastwiska była już pod bramą królestwa. Rycerze stojący wewnątrz królestwa poprosili ją o serficki nóż. Gdy w ludzkim świecie były dowody tożsamości, to taki dowód stanowił nóż serficki, nie dało się go podrobić. Osoby, które zgubiły, bądź straciły swoją broń w jakikolwiek sposób, aby dostać się za mury musiały przejść przez liczne punkty kontroli, poddać się sprawdzianom i czarom. Jeżeli wracała dużo liczba wojowników - na przykład jak przychodzili z bitwy – za kratami ustawiała się dużo liczba strażników, sprawdzających wiarygodność przybyłych.
            Roxanne podała swój nóż strażnikom i ze spokojem czekała.
            - Dzień dobry, księżniczko – powiedział jeden z uśmiechem, oddając jej przy tym nóż.
            - Podnieść bramę – krzyknął drugi, odwróciwszy się za siebie.
            Brama po chwili była podniesiona na takiej wysokości, że rudowłosa mogła przejechać przez nią spokojnie wyprostowana. Będąc już za murami miasta poczuła się bezpieczna. Nikt nie mógł się tu teleportować. Rozejrzała się. Nic się nie zmieniło odkąd wyruszyła z wojskami, wszystko było na swoim miejscu. Białe domy z brązowymi dachami, pootwierane okna, schodki przed każdymi drzwiami, biegające i śmiejące się dzieci. Słychać było gwar dochodzący z oddalonego o pięćset metrów bazaru.
            Spojrzała na drogę przed sobą, na horyzoncie widziała zamek. Powoli skierowała Esmeralde w tamtym kierunku. Wierzchowiec ruszyły szybki krokiem w tamtym kierunku. Przejeżdżając koło Kościoła koń zwolnił, a Roxanne się wyprostowała. Nefilim byli gatunkiem bardzo wierzącym i szanującym Boga. W każdym domu znalazłaby się Biblia, czytana przed posiłkiem.
            Przejechawszy obok świętego miejsca, po raz kolejny ruszyła. Słysząc tupot kopyt o brukowaną ulicę, mieszkańcy – wilkołaki, czarodzieje, gnomy, wróżki, elfy – spojrzeli na nią i pozdrowili skinieniem głowy. Dojechała do zamku, zsiadła z konia i podała lejce stajennemu. Zaczęła wchodzić po długich, marmurowych schodach. Kiedy znalazła się na szczycie pchnęła dwuskrzydłowe drzwi. Weszła do holu, a jej kroki odbijały się echem od wysokich ścian.
            Skierowała się w stronę schodów, wyściełanych czerwonym dywanem. Przeskakiwała co dwa stopnie, co zupełni nie przystoi kobiecie, a do tego jej pokroju.
            Jednak ona miała to w poważaniu, nie lubiła, nienawidziła wręcz jak ktoś jej mówił czego nie powinna robić, jako księżniczka, a co musiała. Teraz, kiedy ma już dwadzieścia pięć lat, męża i córkę, nagminnie łamała zasady.
            W połowie drogi na górę natknęła się na służącą – Roxanne walczyła, aby ich tak nie nazywano – która od razu przed nią dygnęła. Kiedy kobieta znalazła się już za plecami rudowłosej, księżna, którą wkurzało przypominanie na każdym kroku jej kim jest, zrobiła minę wyrażającą obrzydzenie. Każda mała dziewczynka, zawsze marzy, żeby być księżniczką, myślą, że nic się z tym nie wiąże, nic bardziej mylnego. Być kobietą takiego pokroju jest ciężko. Roxanne w swoim dzieciństwie musiała się nauczyć całej księgi etyki, która miała prawie tysiąc stron. Uczyła się też o idealnym zachowaniu wśród przedstawicieli szlachty, jak i innych rodzin królewskich. Nie mogła bawić się z normalnymi dziećmi, musiała siedzieć w komnacie i słuchać wynajętego nauczyciela. Kiedy on wychodził tęsknym wzrokiem zerkała w okno i zazdrościła tym beztrosko śmiejącym się dzieciom.
            Otrząsnęła się z rozmyślań i zanim się spostrzegła była już na korytarzu. Poszła prosto, a następnie skręciła w prawo. Zza zakrętu wyszła najbardziej oddana kobieta Roxanne – Emily. Miała ona już siedemdziesiąt lat, ale jak na swój wiek trzymała się nieźle. Zawsze wyprostowana głowa, dumnie podniesiona broda. Nie dała sobą pomiatać, jak i innymi służącymi. Walczyła o nie, często musiała odpędzać od swoich dziewczyn, chłopaków, którym tylko jedno w głowie. Dzięki temu dostała przezwisko Szefowa i postrach wśród młodych wojowników. Z jednej strony twarda i dumna, z drugiej czuła i kochana, wyśmienicie opiekująca się niania małej córeczki księżnej.
            - Ooo… Emily.
            - Witaj Roxanne.
            - Mogłabyś za pięć minut przyjść do mnie do pokoju i pomóc mi zdjąć zbroję?
            - Oczywiście, panienko.
            - I tak za jakiś czas przynieś do mnie Cecylii, od razu jak się obudzi.
            - Istotnie – powiedziała z uśmiechem, wyminęła rudowłosą i poszła przed siebie. Roxanne nigdy nie ma jej tego za złe, zawsze wie, kiedy nie ma nic do powiedzenia i po prostu odchodzi. Rudowłosa podjęła przerwany marsz, uśmiechając się pod nosem.
            Na końcu korytarza znajdowała się komnata jej i Roberta. Roxanne chciała jak najszybciej pójść i zobaczyć się z Cecylii, pocałować ją w szubek jej małej główki i mocno do siebie przytulić, ale wiedziała, że przepocona i w zbroi nie prezentuje się najlepiej. Złapała za klamkę i otworzyła wysokie, drewniane drzwi.
            Pokój był przestronny. Wysokie ścinany, które były wyłożone twardym szarym kamieniem spotykały się na górze tworząc sufit w kształcie kopuły. Na podłogi był użyty ten sam materiał. Na środku pomieszczenia leżał wielki puszysty, niebieski dywan. Na ścianie prostopadle leżącej do drzwi, był  wydrążony kominek, a przed nim stały dwa duże, granatowe i wygodne fotele, ustrojone czterema białymi poduszkami. Po lewo od kominka był drzwi, za, którymi mieściła się garderoba, a po prawo było wejście do łazienki. Na ścianie leżącej równolegle do paleniska stało wielkie łoże. Z każdego rogu wychodziła niewielka kolumienka, która owinięta była niebieskim materiałem. Na czubku, gdzie kolumienki się stykały z przodu, z tyłu i po bokach spływała gęsta, biała firanka. Przez nią prześwitywała granatowa narzuta pod, którą kryła się lniana, cienka kołderka i dwie, wielkie puchowe poduszki, ubrane w błękitną poszewkę. Naprzeciwko drzwi wejściowych było, wielkie, łukowe okno. W powietrzu unosił się zapach jaśminu i cytryny.
            Roxanne przekroczyła próg pomieszczenia i delikatnie zamknęła za sobą drzwi. Uwielbiała ten pokój. Wejść tu tylko mogła ona, Robert,Cecylii i Emily. Skierowała się w stronę garderoby. Otworzyła drzwi i weszła do środka. Wybrała prostą szmaragdową sukienkę, z pozłacanym dołem i rękawami. Uśmiechnęła się do siebie. Uwielbiała ją, nie była wykonana z przepychem, a wygodna i uszyta z umiarem, idealnie pasująca do jej ogniście rudych włosów.
            Trzymając wieszak w dłoni wyszła z pomieszczenia i skierowała się do łazienki. Sukienkę położyła na szafce przy zlewie, podeszła do wanny i odkręciła kurek z ciepłą wodą. Pomimo iż wioska, stroje i broń wydawała się i była ze średniowiecza to oni żyli w dwudziestym pierwszym wieku i korzystali z udogodnień zwykłych ludzi  – na przykład kanalizacja i bieżąca woda.
            Usłyszała pukanie do drzwi.
            - Proszę – powiedziała i drzwi się otworzyły.
            Siwiejąca powoli kobieta podeszła do niej i bez zbędnych ceregieli zaczęła pomagać w ściąganiu zbroi. Po pięciu minutach, Roxanne była już wolna, a Emily zabrała zbroje do czyszczenia.
            Powoli weszła do ciepłej, prawie gorącej wody i za nużyła się. Umyła głowę, używając swojego ulubionego szamponu o zapachu jaśminu i takiej samej odżywki. Po chwili, wykonała już wszystkie czynności i wyszła z wanny, stając na lawendowym chodniczku. Sięgnęła po dwa śnieżnobiałe ręczniki. Jeden zawinęła jako turban na głowę, a drugi zawiązała nad piersiami. Osuszyła włosy i wytarła całe ciało. Założyła białą bieliznę i sukienkę. Mokre jeszcze włosy, zwinęła w wysoki kok i wsadziła po dwóch stronach specjalne szpilki. Spuściła wodę, powiesiła mokre ręczniki i wyszła z łazienki.
            Usłyszała dziecięcy śmiech, zamknęła drzwi i zerknęła na łóżko. Cecylii już tam siedziała, a Emily właśnie wychodziła. Mała spojrzała w stronę Roxanne, na jej twarzy zakwitł szczery uśmiech, a z jej ust wydobył się dziecięcy śmiech.
            Kobieta podbiegła do dziewczynki, odsunęła firanki przy łóżku i porwała dziewczynkę w ramiona, śmiejąc się przy tym – Cecylii  jej zawtórowała. Roxanne mocno przytuliła swoją córeczkę i pocałowała w czubek płomiennie rudych włosów.
            Stały na środku pokoju. Puszysty dywan łaskotał kobietę w stopy. Radosną chwilę przerwało pukanie do drzwi, księżna z niechęcią, wpuściła przybysza do komnaty. Drzwi otwarły się z hukiem i wpadł do nich zdyszany goniec.
            - Proszę panią… - wysapał, a Roxanne spojrzała na niego z niepokojem na twarzy.
            - Co się stało?
            - Znale…  Znale…
            Nie wykrztusił nic więcej, ale rudowłosa i tak zrozumiała o co mu chodzi. Z uśmiechem na twarzy i Cecylii w ramionach wybiegła z pokoju prosto na korytarz. 

9 komentarzy:

  1. Pierwsze wrażenie? Jak tylko zobaczyłam prolog, to szczęka mi opadła i stwierdziłam: ''O rany! Tego jest więcej niż u mnie!''

    Początek? Hmmm... Boski. Walka, to to, co rozkręca mnie najbardziej. Szkoda, że była na początku.

    Szczegółowe rozwinięcie i sposób walki Roxanne wyszedł Ci całkiem ''zgrabnie'', jeśli mogę się tak wyrazić.

    Końcówka słaba. To zazwyczaj początek ''rozpala'' emocje, a pod koniec powinny one sięgnąć zenitu. Tutaj mamy na odwrót. Najpierw opisałaś walkę, a później ''poddusiłaś'' akcję.

    Ostatni akapit mogłaś bardziej rozwinąć, dodając do niego tłumaczenie, czemu wojowniczka ''wyleciała'' z zamku. Myślę, że znowu podniosłabyś mi adrenalinę.

    Są błędy. Zjadłaś kilka liter, a w zamian za nie dołożyłaś za dużo przecinków. Domyślam się, iż zostało to spowodowane skupieniem się bardziej na fabule niż tym, co pisałaś, ale tak jak kiedyś wspominałam - najlepiej przed publikacją przeczytać swój tekst tak ze dwa, a nawet trzy razy, żeby wyłapać błędy nie tylko zawarte w tekście, ale również w historii.

    Jestem ciekawa, co dalej. Aż mnie świerzbi.

    Zaskoczył mnie fakt, że wszystko dzieje się w XII wieku. W tamtym momencie szczena mi opadła do samej podłogi. Jakoś mi nie przypasował ten motyw. Jak tylko przeczytałam to zdanie, to na moment oderwałam się od czytania i wyobraziłam sobie, jakby wyglądała w rzeczywistości taka walka: samoloty, statki, czołgi, karabiny itp. i po tej myśli nałożyłam opancerzenie na Twoje wydarzenia i wiesz co? Wybuchłam śmiechem.

    Cóż... Każdy ma prawo do prowadzenia powieści na własny sposób. Ty wybrałaś taki.

    Życzę powodzenia.

    Pozdrawiam serdecznie,
    GeminiGirl...;)

    OdpowiedzUsuń
  2. Świetne opowiadanie :) czekam na więcej i powodzenia w dalszym pisaniu!!! ;)

    OdpowiedzUsuń
  3. Cóż...mogę tylko powiedzieć, że powaliłaś mnie na kolana...
    To jest genialne. Opisy są niesamowite. Czułam się tak, jakbym była tam, razem z bohaterami. Chciałaś prawdy więc muszę Ci ją napisać...To jest Twoje najlepsze opowiadanie. Zapowiada się wspaniale..Nie mogę doczekać się pierwszego rozdziału...
    Pozdrawiam Kasieńka;*

    OdpowiedzUsuń
  4. Fantastyczne!!!!!!!!!!!!!!!!!!! Nie mogę się nadziwić! Piszesz wspaniale! Czekam na więcej xD

    OdpowiedzUsuń
  5. No proszę. Zupełnie coś innego : )
    Zaciekawiło mnie i będę wierną czytelniczką : )
    Do następnego.
    http://i-feel-much-more.blogspot.com/

    OdpowiedzUsuń
  6. Wow, to jest zajebiste serio . :)

    OdpowiedzUsuń
  7. Przeczytałem prolog do twojej nowej pracy.
    Jestem pod ogromnym wrażeniem.
    Bardzo ciekawa fabuła i pomysł - trafiłaś w dziesiątkę, przynajmniej jeśli chodzi o mnie.
    Uwielbiam fantasy, a szczególnie historie o magii i o stworach nie-z-tej-ziemi.
    Lekko denerwuje mnie umiejscowienie świata w czasach średniowiecznych, jednak to jestem w stanie ścierpieć :)
    A Roxanne jest... co najmniej niezwykła :P. Bardzo zgrabnie opisałaś scenę walki, widzę tu ogrom pracy poświęcony temu fragmentowi.
    Końcówka lekko zbyt szybko skrócona, ale za to czyta się płynnie i przyjemnie.
    Największy minus to... długie czekanie na kolejną część! Ja mam takie szczęście, że został mi do przeczytania rozdział 1, bo nie wiem, czy bym wytrzymał tak długo :)
    Bardzo mnie zaciekawiłaś, chętnie zabiorę się za kolejną cz, jednak przeniosę to na jutro - bo dziś czeka mnie jeden z wieczorów z szkołą, których szczerze nienawidzę.

    OdpowiedzUsuń
  8. Sama od długiego czasu piszę opowiadania, więc lubię porównywać moje z innymi. Muszę przyznać, że bardzo mi się Twoje podoba. Jest tu trochę błędów, mianowicie, kilka przecinków usytułowałaś w niewłaściwych miejscach i niektóre wyrazy są w złych przypadkach. To oczywiście jest bardzo małe zastrzeżenie, bo na taki ogrom tekstu każdemu zdarzają się błędy. Pozdrawiam i czytam dalej ;D

    OdpowiedzUsuń
  9. Ogólnie fajne, ale łudząco przypomina serię darów anioła. Serfickie noże i to, że wykrzykuje jego imię.

    OdpowiedzUsuń